środa, 27 maja 2015

Francja po raz pierwszy - Marsylia

W Marsylii znalazłem się w sumie przez przypadek. Moim głównym celem był Lyon, gdzie miałem odwiedzić kolegę przebywającego tam obecnie na Erasmusie. Okazało się jednak, że najtańszym sposobem dostania się z Polski do Lyonu (pomijając promocyjne na przejazdy autobusem, które trwają ponad 24 godziny) jest lot samolotem linii Ryanair z Warszawy do Marsylii z przesiadką w Brukseli. O dziwo, lot bezpośrednio Warszawa - Marsylia kosztował znacznie więcej. 

Kiedy w końcu po ponad 10 godzinach podróży (musiałem dostać się do Warszawy na lot o 9.25, później czekałem na przesiadkę ponad 3 godziny) wysiadłem z samolotu w Marsylii, już na schodach myślałem, że wiatr mnie zdmuchnie! Było tak wietrznie, że myślałem, że zaraz mnie zwieje... Niestety to nie było jedyne "pierwsze złe" wrażenie.




Marseille Provence Airport jest oddalone od miasta o ponad 25 km, więc trzeba się do niego dostać autobusem. Po wyjściu z lotniska, na którym nie uraczyłem Wi-Fi, przyzwyczajony do norweskich klimatów, podszedłem do Pani na przystanku i kulturalne zapytałem się "Where can I find the bus station?". Pani wydawała się wyraźnie zakłopotana, że ktoś zadał jej pytanie w obcym języku. Jako odpowiedź usłyszałem "Tout droit", co po francusku oznacza "prosto". Na szczęście opanowałem PODSTAWOWE zwroty po francusku i poszedłem dalej prosto w poszukiwaniu autobusu. Po kilku minutach marszu udało mi się znaleźć autobus, kupić bilet (kwotę w euro Pani podała mi oczywiście po francusku) i dotrzeć spokojnie do centrum Marsylii. I tu zaczęło się piekło...

Po długiej podróży byłem dość głodny i chciałem dać znać bliskim, że jestem na miejscu, więc na dworcu poszedłem do McDonald's. Dokonując zamówienia przy maszynie zdążył podejść do mnie jakiś młody chłopak, który powiedział coś po francusku i wyciągnął do mnie ręce, żebym mu dał pieniądze. Powiedziałem, że nie rozumiem, a ten typ, wyciągnął jeszcze wyżej ręce, patrząc się na mnie jak na idiotę. Ale to nie wszystko, podczas tych samych 45 sekund, kiedy zamawiałem jedzenie podeszło do mnie też sporych rozmiarów ciemnoskóre dziecko, które powiedziało do mnie po angielsku, żebym kupił mu McFlaurrego. Oczywiście odmówiłem. Co innego gdyby poprosiło o bułkę, wodę, ale McFlurrego!?




Dałem znać przyjaciołom i rodzinie (btw. w czasach naszych rodziców, ich rodzice dowiadywali się, że dojechali na kolonie dopiero z listów, czyli jakieś 3-4 dni później...), po czym ruszyłem na podbój miasta. Niestety to miasto podbiło mnie... W czasie dwugodzinnego spaceru zaczepiło mnie kilka osób, żeby krzyknąć w moją stronę "buuuu" albo "eeeee". Wydaje mi się, że nie byłem umazany na twarzy. No cóż, taka kultura. 

Wieczorem udało mi się spotkać z koleżanką z Polski, która obecnie studiuje w Montpellier. Kaja tego samego dnia co ja miałem autobus do Lyonu  miała samolot do Polski. Na moje nieszczęście buty, w których chodziłem okazały się wybitnie niewygodne i obtarły mi stopy. Właśnie dlatego wymyśliliśmy z Kają, że pójdziemy do najbardziej oddalonego baru od centrum na piwo... Wcześniej jednak zjedliśmy kolację we francuskiej restauracji. 

Bar okazał się strzałem w 10! Super muzyka, ciekawi ludzie dookoła, przyjazna atmosfera (w końcu!). Niestety tak fajnie było do czas kiedy nie chciało nam się spać. Kiedy ten moment nastał, postanowiliśmy, że zgodnie z planem, spędzimy noc na dworcu autobusowo-pociągowym. A tutaj kolejna kłoda pod nogi - nocne autobusy w Marsylii jeżdżą do godziny 00.45. Okazało się, że stopy tak bardzo mnie bolą, że nie do końca jestem w stanie iść. Kaja zaczęła łapać stopa. Ku mojemu zdziwieniu w środku nocy udało się! Na dworzec dowiozła nas przeurocza Pani - mama dwójki 7 letnich bliźniaków. 


Kolejna rzecz, której nie wiedziałem - dworce we Francji są zamykane na noc. Chyba, że mają zepsute drzwi! Właśnie tymi zamkniętymi-otwartymi drzwiami udało nam się wyjść. Tylko raz podeszli do nas strażnicy, ale Kai udało się ich ubłagać, żeby nas nie wyrzucali. Niestety nadal była to moja najgorsza noc w życiu. Na dworcu było nie tylko zimno, ale też wiało. Około 4 nad ranem Kaja pojechała na lotnisko, a ja zostałem sam. Siedząc w dwóch bluzach, kurtce, dwóch parach skarpet i niewygodnych butach drzemałem po 20-30 minut od 4.30 do 10.00. 

Stwierdziłem, że skoro już tu jestem to żal nie zobaczyć najważniejszych zabytków. Z kilkunastokilogramowym plecakiem na plecach, w niewygodnych butach wyruszyłem na jedno z wyższych wzniesień, aby zobaczyć Katedrę Notre Dame de la Garde i panoramę Marsylii. Po drodze udało mi się zobaczyć jeszcze Stary Port i Kościół Św. Wiktora. 





Ostatecznie wróciłem na dworzec, na którym zrobiło się trochę cieplej i w nadziei na jak najszybszy prysznic wsiadłem do autobusu do Lyonu.



Podsumowując:
- Marsylia to jedno z najniebezpieczniejszych miejsc, w których do tej pory byłem,
- na ulicach wszędzie czuć trawę, a co 3 osoba żebrze,
- na piesze wycieczki trzeba zakładać sprawdzone i wygodne buty,
- mimo wszystko trzeba się przygotować teoretycznie do miejsca, w które się jedzie,
- na południu Francji rzadko zdarza się, żeby ktoś mówił po angielsku,
- nigdzie nie wieje tak jak w Maryslii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz